Wcale mnie nie dziwi, że „Civil War” Alexa Garlanda (dyst. Best Film) od dwóch tygodni znajduje się w Top 3 najchętniej oglądanych filmów w kinach w Polsce. Obraz doskonale rezonuje z ogólnymi niepokojami społecznymi, sytuacja w Ukrainie zburzyła nasz względny spokój. Od prawie osiemdziesięciu lat wojna nie była tak blisko naszych granic. Dodatkowo, „Civil War”, opowiadające o wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych, wojnie dzielącej ten sam kraj, może łatwo odbijać sytuację polityczną w naszym kraju, podzielonym przecież niemiłosiernie. A szerzej rzecz ujmując – odbijać różnorakie podziały, których doświadczamy. Polaryzacja poglądów chyba nigdy nie była tak silna, jak teraz, społeczeństwa podzielone są na banieczki, które wzajemnie się nie przenikają, zamknięte na argumenty, żyjące własnym życiem, własnymi przekonaniami.
Garland zastosował ciekawą taktykę – w centrum wydarzeń stawia reporterów wojennych wyruszających ku Waszyngtonowi, by przeprowadzić wywiad z urzędującym obecnie prezydentem, którego losy są właściwe policzone. Z perspektywy zawodowej: okazja jedna na milion, złoty, dziennikarskie graal. Z perspektywy czysto ludzkiej: ogromne ryzyko, bo aby dotrzeć do celu, należy bezpiecznie ominąć wielkie potyczki i małych pomyleńców z karabinami. I to i to może kosztować życie. Chęć sfotografowania i opisania prawdy nakręca jednak adrenalinę, co powoduje, że uczestniczenie bezpośrednio w tych wydarzeniach – jak mówi najmłodsza z bohaterek – sprawia, że nigdy wcześniej nie można było poczuć się tak żywym.
„Civil War”, podobnie jak i jego bohaterowie na drugim i trzecim planie, nie bierze jeńców. To widowisko przygotowane z rozmachem, pogrywające z etosem Ameryki (przykładowo: poszczególnych starciom towarzyszą kanoniczne gatunki muzyczne i kanoniczni artyści je reprezentujący), nagłe. Śmierć przychodzi znienacka, bez zapowiedzi. Jest bardzo naturalistyczna. Krew, samoistne kończyny, jęk. Głośność – ten film jest bardzo, bardzo głośny. Wżera się w mózg, pozbawia spokoju i komfortu. Ciche sekwencje, w których reporterzy rozmawiają o sensie, szybko przecinane są dynamicznymi scenami z centrum batalii. Szast, prast, człowieka nie ma. Bądźcie gotowi na te doznania, one są bardzo niewygodne.
Bardzo szybko odłączyłem się od tego filmu, w trosce o to, by nie ugiąć się pod naporem całego bezsensu, który w tym filmie się pojawia. Ten najmocniej wybrzmiewa chyba w scenie z udziałem Jesse Plemons, grającego lokalnego watażkę, który uzbrojony w karabin, przesiewa właściwych Amerykanów od niewłaściwych. Walka między „tymi” a „tamtymi” trwa. O co – nie wiadomo, tego nam Garland nie wyjaśni. Pewnie intencjonalnie, bo i tak zawsze w wojnie chodzi o poszerzenie strefy wpływów. Czy to w wymiarze mikro, czy makro.
Doskonałym pomysłem było wprowadzenie czterech równorzędnych głównych postaci. Każda z nich na innym etapie. Jessie (Cailee Spaeny) dopiero co wchodzi w ten świat, jest niedoświadczona, pełna pasji, pełna strachu, choć podczas podróży przechodzi zaskakującą przemianę, stając się pewną siebie fotografką, gotową na najbardziej ryzykowne zachowania. Joel (Wagner Moura Fanpage) tą wojną się po prostu rajcuje, to w nim buzuje najbardziej adrenalina, to dla niego wojna jest przestrzenią do pokonywania kolejnych ograniczeń. Sammy (Stephen McKinley Henderson) jest wygą, którego nic już nie zdziwi, jest niemal jak ojciec / dziadek dla pozostałej trójki (co zresztą powoduje skojarzenia z „Małą Miss”, gdzie ludzie o różnej płci, różnym wieku, różnych podejściach, podróżowali razem przez Stany).
Jest jeszcze ta czwarta, Lee. w mocnej kreacji Kirsten Dunst. Zmęczona kobieta wydaje się wykonywać swój zawód z przyzwyczajenia. Kiedyś wydawało jej się, że jej zdjęcia zmienią świat, że uwiecznianie na kliszy momentów krańcowych będzie przestrogą. Dziś, ewidentnie wypalona, działa na autopilocie, który dociska ją coraz bardziej. Nie chce, ale musi. Pełna goryczy. Dunst gra ją fantastycznie, im dalej w film, tym bardziej znika. Jessie jest jej przeciwieństwem i to właśnie ta dychotomia jest tak interesująca. Ktoś z początku biegu i ktoś z mety. Różne o doświadczenia.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że – pomimo panoramiczności i widowiskowości tego kina – wszystko tu jakoś maleńkie, nadęte, beznadziejne. Garlanda powierza akcję ludziom z pogranicza, cywilnego i żołnierskiego, tym, którzy wiedzą więcej, bo więcej widzieli. Nie ma tu większej idei, jedni walczą, bo walczą inni. Błasi ludzie, błahe interesy i koniec świata.
Poniżej: zwiastun oraz „Miejsca nienumerowane”, w których rozmawialiśmy o tym filmie.
Filed under: Kino | Tagged: Alex Garland, Cailee Spaney, Civil War, film, film wojenny, Jesse Plemons, Kino, Kirsten Dunst, recenzja, reportaż, reportaż wojenny, Stephen McKinley Henderson, thriller, Wagner Moura, widowisko, wojna, Wojna domowa | Leave a comment »