głębiej („Fabiana Palladino” Fabiana Palladino)


Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdyby Sade Adu debiutowała dziś, to właśnie takim materiałem jak debiut Fabiana Palladino. To wydawnictwo dość długo oczekiwane – Fabiana, odkryta przez Jai Paul gdzieś na wysokości 2017 roku, szlifowała swój warsztat, nagrywając chórki dla Jessie Ware czy SBTRKT, wypuszczała solowe single, prace nad albumem się jednak przeciągały. Trochę przez COVID, trochę przez perfekcjonizm Fabiany, trochę przez zakończenie długotrwałej relacji.

„Fabiana Palladino” to album ejtisowy duchem. Sugeruje już to okładka, na której Fabiana wygląda jak Susan Ann Sulley z The Human League. Na płycie słychać wpływy Annie Lennox („Forever”), Janet Jackson („Closer” czy „In the Fire”, które brzmi jak numer z „Velvet Rope”) czy Prince’a („Shoulda”, a także „Give Me a Sign”, przypominające „Love… Thy Will Be Done”, napisane przez Księżulka dla Martiki). Praktycznie każdy numer mógłby znaleźć się na liście najlepszych numerów R&B w roku 1989.

Nie znaczy, że to płyta odtwórcza. Przypomina nieco debiut Jessie Ware, w którym retro skojarzenia zostały zapakowane w nowoczesność. Palladino, która sama wyprodukowała płytę, ma niezłe ucho do niuansów, szlachetność, która jest wpisana w strukturę kompozycji, nie przeszkadza, by na poziomie czysto estetycznym stosować świeże rozwiązania. Całość brzmi, jakby została nagrana nocą, ukradkiem, we własnym studio nagraniowym, będącym jednocześnie sypialnią. Zmysły wcale nie precz, wręcz przeciwnie – te kompozycja to ciepła kołderka na zimne wieczory. Kołderka, pod którą może się zdarzyć wiele, nawet jeśli sama płyta powstała na emocjonalnych ruinach.

Nie znajduję lepszego słowa na określenie tego materiału niż „przyjemny”. I nie chodzi tu o taką sytuację, w której słowo „przyjemny” jest stosowane jako wytrych, gdy brak innych szczególnych właściwości. Zacząłem ostatnio trochę więcej eksplorować tego, co dzieje się radiowym popie i z uwagi na jego jakość i nieustanny recykling idei, który został właściwie stosuje się na poziomie molekuł, samodzielnych taktów, szybko ten pomysł zarzuciłem. Takie płyty, jak ta, są świetną odtrutką na jałowość. I w tym sensie są przyjemne, a w gruncie rzeczy o przyjemność zazwyczaj chodzi. Liczę, że Fabiana będzie jej dostarczać jeszcze przez długi czas.

Poniżej dwa linki: do „Stay with Me Through the Night” i do „Shoulda”, mych ulubionych numerów na tej płycie.

Dodaj komentarz