wiosna przyjdzie i tak (Matthew E. White & Flo Morrissey „Gentlewoman, Ruby Man” / Spacebomb)

homepage_large-d0d7d3db

Na początek encyklopedyczna wiedza: Matthew E. White ma 35 lat i od początku swej kariery bawi się w Curtisa Mayfielda, odnosząc się nieustannie do stylowego R&B lat 70., jest też odkrywcą Natalie Prass, dziewczyny o ogromnej wrażliwości. Najwyraźniej White lubi młódki, bo do współpracy nad nowym krążkiem zaprosił Flo Morrissey, 22- latkę z Londynu, która bawi się w retro brzmienia na Wyspach. Zagrali razem dwa lata temu na koncercie w hołdzie Lee Hazlewoodowi, słynnemu wokalisty country, który ma na swym  koncie  między innymi współpracę z Nancy Sinatrą. Występ wypadł na tyle dobrze, że znalazł swe przedłużenie w studio.

Do wiosny co prawda jeszcze daleko, ale „Gentlewoman, Ruby Man” to płyta spod znaku marca. Płyta zbudowana na przeciwstawnościach: doświadczeniu White’a i świeżości Morrissey, świdrującym głosie jej i niemal murmurando jego. Łączy ich jednak więcej niż dzieli: spokój, zamiłowanie do tego, co było ważne kiedyś, a wreszcie: umiłowanie pięknych piosenek. Ich wspólny projekt jest bowiem zestawem coverów, zestawem imponującym, bo duet wziął na warsztat piosenki artystów z różnych muzycznych bajek. Z jednej strony mamy bowiem słyszymy fantastycznie rezolutną wersję „Sunday Morning” z repertuaru Velvet Underground, optymistyczną i budującą (zwróćcie uwagę, jak w bridge’u piosenki pięknie ściana gitar współbrzmi z partią ksylofonu), z drugiej – „Thinking Bout You” Franka Oceana, która brzmi tak, jakby była ich autorskim utworem. Jest miejsce na „Suzanne” Leonarda Cohena, w którym White jest tak blisko Mistrza, jak to jest tylko możliwe (choć oczywiście całość przedstawiona jest w dominującej na płycie leniwej, niedzielnej estetyce, ale nawet gdyby ktoś nie wiedział, ze to utwór Cohena, od razu to rozpozna), a „The Colour in Anything” Jamesa Blake’a nabiera w żeńskim wydaniu tęsknoty i ulotności.

Najbardziej zaskakuje bodaj „Grease” wzięte ze ścieżki dźwiękowej kultowego musicalu, które zostało pozbawione disco-sprośności oryginału Bee Gees, ale nie zabrało to zmysłowości i niepokorności wpisanej w tę kompozycję. Z kolei otwierające płytę „Look At What the Light Did Now”, które napisał kolega Feist, ukrywający się pod pseudonimem Little Wings, tu staje się największym przebojem, zyskując na przyspieszeniu tempa i dodaniu pełnego instrumentarium (wersja pierwotna to wersja rozpisana tylko na gitarę akustyczną).

To, co przede wszystkim słychać na „Gentlewoman..”, to wielka radość, jaką artyści mają z zabawy w mieszanie starego i nowego, w tłumaczenie tych kompozycji na nowe środki wyrazu, jednocześnie nie zapominając o tym, co stanowiło o ich wyjątkowości i wyjątkowości ich autorów. Czasem ta energia bywa ujmująco dziwaczna (jak w kończącej całość „Govindzie” George’a Harrissona, która jest bardziej hipnotyczna niż oryginał, trochę też niepokojąca, bo odjechana aż nazbyt jak na „przyzwoitość” pozostałej części krążka), ale w prosty sposób niezwykła i cudowna. I jest niezaprzeczalnym faktem, że pomiędzy bohaterami tej notki występuje prawdziwa chemia. Gdy po raz pierwszy na płycie ma się pojawić wokal Flo, we wspomnianym już „Look..” (powtórzę: prawdziwej perle tego krażka) Matthew zapowiada imię wokalistki, a w tle słychać oklaski – wyga wprowadza swą młodszą koleżankę, by ta mogła rozkwitnąć bez strachu, że materiał z tak wysokiej i klasyczej półki może się okazać dla niej zbyt trudny.

8/10