Yeah (?), Yeasayer (Yeasayer „Odd Blood” / Secretly Canadian)

Odważny (by nie powiedzieć: ryzykowny) stylistycznie, interesujący formalnie, dysponujący z miejsca porywającą energią. Niby wszystko na miejscu i tak jak trzeba, a jednak tym razem składniki te nie zsumują się w arcydzieło amerykańskiego indie-popu. To – w założeniach i oczekiwaniach – miała być jedna z najmocniejszych pozycji wydawniczych roku 2010, przypomnę, że mówimy o autorach przełomowego dla kultury alternatywnej, wydanego przed trzema laty All Hour Cymbals. Na krążku numer dwa ekipa z Brooklynu oddziałuje przede wszystkim na instynkt (okazuje się, że przy Odd Blood Beata Tyszkiewicz każdemu przyznaje ponadwymiarową jedenastkę), co znacząco odróżnia ją od poprzedniczki, na której najznakomitsi muzyczni erudycji zjadali zęby, prześcigając się w wychwytywaniu po jednej nutce najdrobniejszych nawet inspiracji. Dlatego też, gdy Yeasayer stawiają na przejrzyste, lśniące w nowojorskim słońcu hooki, wygrywają w cuglach, pozostawiając całe towarzystwo daleko w tyle, na co najlepszym dowodem dwa singlowe nagrania: fantastyczne Ambling Alp (dla uproszczenia: Animal Collective na wakacjach na Bahamach, zaraz po szturmie przypuszczonym na szczyt brytyjskiej listy przebojów w okolicach 1987 roku; swoją drogą Yeasayer posługują się na tyle otwartym podejściem, wywołującym serię indywidualnych skojarzeń, że poza uproszczenia wyjść niełatwo) i O.N.E., teleportowane z synthpopowej przebieralni, w którym Keating, pewnie nie świadomie, imituje manierę Marka Hollisa z Talk Talk. Częściej jednak do głosu dochodzi dążność do niepotrzebnego przeładowania, które nie wychodzi poza granice wytyczone przez radosny, nieskrępowany możliwościami produkcyjnymi chaos. Bywa, że udaje się poskromić nieprzeciętną wyobraźnię: kończąca całość Grizelda jest zwyczajnie przeurocza. Częściej jednak nieprzewidywalność wysyła ekipę na estetyczne manowce, może i obezwładniające intelektualnie, ale jednocześnie niewiele wnoszące do ogólnego obrazu świata, gdzie średniactwo melodii wzorcowo ukryte jest pod płaszczykiem spazmatycznego eklektyzmu. Dodatkowy punkt za plastyczność obrazu, szereg odwołań do natury, zwodzących, że w Odd Blood może chodzić o coś więcej, niż tylko pozornie wyrafinowaną rozrywkę, która została obliczona na możliwie największą grupę docelową.

7/10

<<na potrzeby „Teraz Rocka”>>